Wiosną 2016 roku pierwszy raz w życiu odpaliłem, aby przebiec 100 km. Aby nie wyłączać zamierzonej ścieżki.
Przygotowanie i siła wyższa
Przygotowanie przebiegło bardzo dobrze. Maraton w maju dla 2.37, trening pół przez 1,15 w czerwcu i 190-200 km tygodniowo przez 7 tygodni do 100 km. Byłem doskonale przygotowany. Czułem siłę, by walczyć o nagrody. Mam cały potrzebny sprzęt. I choć zeszłoroczni uczestnicy stwierdzili, że nie ma sensu kupować butów trailowych i trailowych, ja ich nie słuchałem i kupiłem niedrogie buty trailowe. Do tego plecak, żele, batony. Ogólnie rzecz biorąc, wszystko jest podstawowe dla wyścigu.
Ale jak zawsze sprawy nie mogą iść tak dobrze. Dokładnie na tydzień przed startem przeziębiłem się. I całkiem sporo. Znając swoje ciało zrozumiałam, że wyzdrowieję za trzy dni, dlatego chociaż byłam zdenerwowana, że siły pójdą na chorobę, nadal miałam nadzieję, że wystarczą, aby biec w deklarowanym rytmie. Ale choroba zdecydowała inaczej i trwała do samego początku. I bardzo dobrze zachorowałem. Temperatura wzrosła z 36,0 do 38,3. Okresowy kaszel, „strzelanie” w uszy, katar. To nie wszystko, co moje ciało wydało przed startem.
A na kilka dni przed wyjazdem do Suzdal pojawiło się pytanie, czy warto. Ale bilety były już kupione, opłata została zapłacona. I zdecydowałem, że przynajmniej wybiorę się na wycieczkę, nawet gdybym nie biegał. I odjechał, mając nadzieję, że przynajmniej po drodze jego stan się poprawi. Ale cud się nie wydarzył ...
W przeddzień wyścigu - droga, rejestracja, organizacja, pakiet startowy
Do Suzdal dotarliśmy dwoma autobusami i pociągiem. Przyjechaliśmy najpierw autobusem do sąsiedniego Saratowa, podróż trwała 3 godziny. Potem kolejne 16 godzin pociągiem do Moskwy. A potem autobusem od organizatorów do Suzdalu dotarliśmy w ciągu 6 godzin. Droga była dość zmęczona. Ale oczekiwanie na takie wydarzenie zostało przyćmione przez zmęczenie.
Chociaż kiedy zobaczyliśmy kolejkę do rejestracji na wyścig, emocje opadły. Dotarcie do upragnionego namiotu, w którym wydano pakiet startowy, zajęło około 2 godzin. W kolejce było ponad 200 osób. Do tego dotarliśmy około godziny 3 po południu, a kolejka zniknęła dopiero wieczorem. To była przyzwoita wada organizatorów.
Po otrzymaniu pakietu startowego, w którym brakowało kilku pierwotnie zapowiadanych przez organizatorów elementów, np. Plecaka na buty adidas i chustki, wybraliśmy się na camping. Mimo to dużo spędzili w drodze, więc nie byli gotowi zapłacić 1500 za pokój w hotelu, a nawet więcej. Za biwak zapłacono 600 rubli za jeden namiot. Całkiem znośny.
Namiot rozstawiono 40 metrów od korytarza startowego. To było całkiem zabawne i bardzo wygodne. Około godziny 23:00 mogliśmy spać. Ponieważ start na 100 km i start na inne odległości były podzielone, musiałem wstawać o 4 rano, ponieważ mój start był zaplanowany na 5 godzin. A mój kolega, który pokazał się na 50 km, miał wstać w połowie 7, ponieważ nadal biegnie o 7.30. Ale nie udało mu się to, bo zaraz po starcie na 100 km DJ zaczął kierować „ruchem” i obudził cały obóz.
W przeddzień startu wieczorem zdałem sobie już sprawę, że nie mogę dojść do siebie. Zjadał kolejno krople na kaszel, aż zasnął. Boli mnie głowa, ale prawdopodobnie bardziej z powodu pogody niż choroby. Obudziłem się rano mniej więcej w tym samym czasie. Włożyłem do ust kolejny cukierek na kaszel i zacząłem się ubierać na wyścig. W tym momencie zacząłem się poważnie martwić, że nie dam rady przebiec nawet pierwszego okrążenia. Szczerze mówiąc, po raz pierwszy w życiu doświadczyłem strachu przed wyścigiem. Zrozumiałem, że chory organizm był bardzo osłabiony i nie było wiadomo, kiedy wyczerpią mu się wszystkie siły. Jednocześnie nie widziałem też sensu biegania wolniej niż tempo, do którego się przygotowywałem. Nawet nie wiem dlaczego. Wydawało mi się, że im dłużej biegnę, tym będzie gorzej. Dlatego starałem się utrzymywać średnie tempo 5 minut na kilometr.
Początek
Na dystansie 100 km rywalizowało ponad 250 zawodników. Po pożegnalnych przemówieniach DJ-a zaczęliśmy i rzuciliśmy się do walki. Nie spodziewałem się tak ostrego startu na 100 km. Ci, którzy uciekli w czołówce, pokonali odcinek asfaltowy wzdłuż Suzdalu w rejonie 4,00-4,10 minuty na kilometr. Inni biegacze też próbowali się ich trzymać. Starałem się utrzymać tempo w okolicach 4.40, co poszło mi dobrze.
Już w Suzdalu udało nam się skręcić w niewłaściwym miejscu w jednym miejscu i stracić cenne minuty i energię. Na 7. kilometrze dwóch liderów wyprzedzało mnie już o 6 minut.
Już w mieście organizatorzy postanowili zrobić mały fragment szlaku - wbiegli na dość strome wzgórze i z niego zeszli. Większa część wzgórza opadła na piątym punkcie. W tym momencie zdałem sobie sprawę, jak dobrze, że byłem w butach do biegania w terenie, gdy spokojnie zszedłem ze wzgórza łatwym biegiem.
Początek „zabawy”
Przebiegliśmy około 8-9 km Suzdalem i dość niespodziewanie skręciliśmy na szlak. Co więcej, kierując się historiami tych, którzy biegali w zeszłym roku, spodziewałem się zobaczyć polne ścieżki z niską trawą. I dostałem się do dżungli od pokrzyw i trzcin. Wszystko było mokre od rosy, a trampki zamokły w ciągu 500 metrów od wyjścia na szlak. Oznaczenia trzeba było uważać, ścieżka nie była idealna. Przede mną biegło 10-15 osób, które nie mogły ubić drogi.
Ponadto trawa zaczęła ciąć jej nogi. Biegałem w krótkich skarpetkach i bez legginsów. Organizatorzy pisali o potrzebie posiadania długich skarpet. Ale nie miałam ani jednej „używanej” pary takich skarpet, więc wybierając między stuprocentowymi modzelami w nowych skarpetkach a obciętymi nogawkami, wybrałam to drugie. Pokrzywa również płonęła bezlitośnie i nie można było jej obejść.
Kiedy dotarliśmy do brodu, trampki były już całkowicie mokre od trawy, więc nie było sensu ich zdejmować. I oczywiście brody minęliśmy dość szybko i możemy powiedzieć niepostrzeżenie.
Dalej droga biegła mniej więcej w ten sam sposób, gęstą trawą, okresowo na przemian z wysokimi pokrzywami i trzcinami, a także rzadkimi, ale przyjemnymi ścieżkami gruntowymi.
Osobno warto zwrócić uwagę na kaskadę 6 lub 7 wąwozów, których czas został zarejestrowany osobno. Jak się okazało, z tych, którzy przebiegli 100 km, tą kaskadą przebiegłem najszybciej. Ale nie ma w tym sensu, skoro jeszcze nie dotarłem do mety.
Po przebiegnięciu 30 km zacząłem doganiać grupę biegaczy. Okazało się, że pobiegłem do liderów. Problem polegał jednak na tym, że to nie ja biegłem szybko, ale przywódcy próbowali znaleźć ślady i przedrzeć się przez trawę wyższą od człowieka.
Zgubiliśmy się w jednym miejscu i przez długi czas nie mogliśmy wymyślić, gdzie biec, przez 5-10 minut biegaliśmy od rogu do rogu i decydowaliśmy, gdzie jest właściwy kierunek. Było nas wówczas w jednej grupie 15. Wreszcie po odnalezieniu cennego znaku ruszyliśmy ponownie. Szli więcej niż biegali. Trawa po klatkę piersiową, pokrzywy wyższe od ludzkiego wzrostu, poszukiwanie cennych śladów - to trwało przez kolejne 5 km, na tych 5 km zatrzymaliśmy jedną grupę. Gdy tylko weszli do czystego obszaru, przypony wyrwały się i zsunęły z łańcucha. Pobiegłem za nimi. Ich tempo było wyraźnie 4 minuty. Biegałem na 4.40-4.50. Dotarliśmy do punktu karmienia na 40 km, wziąłem trochę wody i pobiegłem trzeci. W oddali złapał mnie inny biegacz, z którym wdaliśmy się w rozmowę i nie zwracając uwagi na ostry zakręt, który zresztą w żaden sposób nie był oznaczony, wbiegł prosto do miasta. Biegniemy, biegniemy i rozumiemy, że nikt za nim nie stoi. Kiedy w końcu zorientowaliśmy się, że skręciliśmy w zły zakręt, uciekliśmy około półtora kilometra od głównej drogi. Musiałem wrócić i nadrobić zaległości. Marnowanie czasu i energii było bardzo rozczarowujące, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że biegaliśmy w 3-4 miejscach. Psychologicznie byłem poważnie powalony tą „ucieczką w niewłaściwe miejsce”.
Potem jeszcze kilka razy wędrowałem iw efekcie GPS w moim telefonie naliczył 4 km więcej niż powinien. Oznacza to, że w rzeczywistości przez 20 minut biegałem w niewłaściwym miejscu. O poszukiwaniach drogi milczę, bo cała prowadząca grupa wpadła w tę sytuację i wszyscy razem szukaliśmy drogi. Cóż, plus ci, którzy biegli z tyłu, biegli po ubitej ścieżce i biegliśmy po dziewiczej ziemi. Co samo w sobie nie poprawiło wyniku. Ale tutaj nie ma co mówić, skoro zwycięzca 100 km przez cały wyścig był pierwszy. I to wszystko wytrzymałem.
Opuszczenie wyścigu
Pod koniec pierwszego okrążenia, gdy kilka razy pobiegłem w złym kierunku, zacząłem się złościć na ocenę i coraz trudniej było mi biegać psychicznie. Pobiegłem i wyobrażałem sobie, że jeśli organizatorzy zrobią wyraźne oznaczenie, to będę teraz 4 km bliżej mety, że będę biegł teraz z liderami, a nie wyprzedzał tych, których wyprzedzałem już wcześniej.
W rezultacie wszystkie te myśli zaczęły przekształcać się w zmęczenie. W biegach długodystansowych psychologia wiele znaczy. A kiedy zaczniesz rozumować i co by się stało, gdyby NIE, to nie osiągniesz dobrego wyniku.
Skończyło się na tym, że zwolniłem do 5.20 i biegałem w ten sposób. Kiedy zobaczyłem, że ten, którego wyprzedzałem o 5 minut przed niefortunnym zakrętem w złym kierunku, uciekł ode mnie na 20 minut, całkowicie się oderwałem. Nie miałem siły, by go dogonić iw połączeniu ze zmęczeniem zacząłem się kruszyć w biegu. Pierwsze okrążenie przebiegłem w 4.51. Po przejrzeniu protokołów okazało się, że pobiegł czternastym. Jeśli usuniemy stracone 20 minut, będzie to druga z kolei. Ale to wszystko przemawia na korzyść biednych. Więc to, co się stało, stało się. W każdym razie nie dotarłem do mety.
Poszedłem do drugiej rundy. Przypomnę, że początek koła biegł asfaltem wzdłuż Suzdalu. Biegałem w butach trailowych ze słabą amortyzacją. Nadal mam na stopach ślady po grzybie, który zdobyłem dawno temu, w wojsku, który reprezentował kilka mini kraterów na mojej stopie. Kiedy twoje stopy zmoczą się, te "kratery" puchną i faktycznie okazuje się, że biegasz tak, jakby w stopie były małe i ostre kamienie. A jeśli na ziemi nie było to zbyt zauważalne, to na asfalcie było to bardzo zauważalne. Przebiegłem przez ból. Ze względów etycznych opublikuję tylko link do zdjęcia moich „pięknych” stóp. Jeśli ktoś jest zainteresowany zobaczeniem jak wyglądały moje nogi po mecie, to kliknij w ten link: http://scfoton.ru/wp-content/uploads/2016/07/DSC00190.jpg ... Zdjęcie otworzy się w nowym oknie. Kto nie chce patrzeć na czyjeś stopy. Czytaj)
Ale najgorszy ból w nogach był spowodowany skaleczeniami na trawie. Po prostu spłonęły i spodziewając się wczesnego powrotu na szlak i ponownego biegania po trawie zdecydowałem, że już nie wytrzymam. Stawiając wszystkie za i przeciw, postanowiłem nie zabraknąć Suzdalowi i wysiąść z wyprzedzeniem. Jak się okazało, drugie koło było już wypełnione przez sportowców, a trawy praktycznie nie było. Ale w każdym razie było wystarczająco dużo innych czynników, aby nie żałować swojego czynu.
Najważniejszym z nich jest zmęczenie. Wiedziałem już, że niedługo zacznę na przemian biegać i chodzić. I nie chciałem tego robić w odległości 40 kilometrów. Choroba nadal wysysała organizm i nie było siły, by kontynuować wyścig.
Wyniki i wnioski z wyścigu.
Mimo że przeszedłem na emeryturę, ukończyłem pierwsze okrążenie, co dało mi możliwość zobaczenia niektórych moich wyników.
Czas okrążenia czyli 51 km i 600 metrów, gdyby odjąć dodatkowe kilometry, które przebiegłem, wyniósłby 4,36 (a właściwie 4,51). Gdybym przebiegł indywidualnie na 50 km, byłby to 10. wynik wśród wszystkich sportowców. Biorąc pod uwagę fakt, że ci, którzy przebiegli 50 km zaczęli za szewcami, a to oznacza, że biegli już po ubitym torze, gdybym przebiegł czysto 50 km, to wynik mógłby dobrze pokazać blisko 4 godziny. Bo straciliśmy 15-20 minut szukając drogi i przedzierając się przez krzaki. A to oznacza, że nawet w chorym stanie mogłem walczyć o czołową trójkę, bo trzecie miejsce pokazało wynik 3,51. Rozumiem, że jest to rozumowanie „na korzyść ubogich”, jak to mówią. Ale w rzeczywistości oznacza to dla mnie, że nawet będąc chory byłem dość konkurencyjny w tym wyścigu, a przygotowanie było doskonałe.
Wnioski można wyciągnąć w następujący sposób:
1. Nie próbuj biegać 100 km, gdy jesteś chory. Nawet w wolniejszym tempie. Logicznym działaniem byłoby ponowne złożenie wniosku na odległość 50 km. Z drugiej strony na 50 km nie miałbym doświadczenia biegania po absolutnie dziewiczej glebie, które dostałem startując ze stu pracowników. Dlatego z punktu widzenia przyszłych doświadczeń uczestniczenia w takich startach jest to ważniejsze niż nagroda w biegu na 50 km, co nie jest faktem, który bym dostał.
2. Zrobił dobrze, biegając z plecakiem. Jednak gdy możesz zabrać ze sobą tyle wody i jedzenia, ile potrzebujesz, upraszcza to sytuację. W ogóle nie przeszkadzało, ale jednocześnie nie bałam się zostawiać bez wody na autonomicznym stanowisku lub zapomnieć o jedzeniu w punkcie żywieniowym.
3. Dobrze zrobił, że w zeszłym roku nie posłuchał rad wielu uczestników i nie biegał w zwykłych trampkach, tylko biegał w trampkach. Ten dystans został stworzony dla tego buta. Ci, którzy uciekli w zwykłym stroju, pożałowali tego znacznie później.
4. Brak konieczności wymuszania konkurencji na biegu na 100 km. Czasami, aby utrzymać średnie tempo, które wyznaczyłem sobie jako cel, musiałem wyprzedzać prosto przez krzaki. Oczywiście nie miało to żadnego sensu. Nie zyskałem dużo czasu na takim wyprzedzaniu. Ale przyzwoicie zużywał swoją energię.
5. Biegać treil tylko w getrach. Wytrzymałe nogi były jednym z głównych powodów, dla których nie wystartowałem w drugim okrążeniu. Przerażająca była tylko świadomość tego, jak trawa znowu zetnie mnie na żywych. Ale nie miałem skarpetek, więc biegłem w tym, co miałem. Ale mam doświadczenie.
6. Nie nadążaj za czasem przyśpieszając tempo, jeśli gdzieś w oddali doszło do awarii. Po tym, jak wpadłem w niewłaściwe miejsce, próbowałem nadrobić stracony czas. Poza utratą sił nie dało mi to absolutnie nic.
Oto główne wnioski, jakie mogę w tej chwili wyciągnąć. Rozumiem, że moje przygotowania poszły dobrze, żywiłem się na torze ściśle według harmonogramu. Ale choroba, wędrówka i nieprzygotowanie na szlak w zasadzie zrobiły swoje.
Ogólnie jestem zadowolony. Próbowałem, czym jest prawdziwa treill. Przebiegłem 63 km, wcześniej najdłuższy krzyż bez zatrzymywania się wynosił 43,5 km. Co więcej, nie tylko biegał, ale biegł po bardzo trudnym torze. Poczułem, jak wygląda bieganie po trawie, pokrzywach, trzcinach.
Generalnie w przyszłym roku postaram się przygotować i jeszcze poprowadzić tę trasę do końca, dokonując wszelkich niezbędnych zmian w stosunku do tego roku. Suzdal to piękne miasto. A organizacja wyścigu jest po prostu doskonała. Morze emocji i pozytywów. Polecam wszystkim. Po takim wyścigu nie będzie ludzi obojętnych.